Ze względu na chorobę dziecka przez kilka lat mojego krótkiego, choć koszmarnego małżeństwa, lekarzy widywałam częściej niż własnych rodziców czy rodzeństwo. Tylko jeden doktor wyciągnął do mnie rękę. Ale wtedy nie byłam jeszcze gotowa na to, żeby przyjąć pomoc – mówi Joanna.

Według dr Ewy Urban z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny znajomość mechanizmów przemocy to jedna z kluczowych kompetencji, jeśli chodzi o diagnozowanie tego problemu u pacjentów. – Osoba doznająca przemocy może zaprzeczać albo sama się obwiniać. Może też np. nie zgadzać się na podejmowanie interwencji – przekonuje ekspertka. Jak dodaje, ważna jest umiejętność identyfikacji różnych form przemocy: fizycznej, psychicznej, seksualnej oraz zaniedbania.

Joanna, jak sama podkreśla, właśnie obchodzi pierwszą rocznicę „odzyskania wolności”, czyli rozwodu. Rozstanie z mężem, który stosował przemoc, nazywa najlepszą decyzją w swoim życiu. Ma pretensje do lekarzy, od których nie uzyskała żadnego wsparcia.

– Dwa lata temu byłam już wrakiem człowieka i nawet nie starałam się ukryć zadrapań czy siniaków. Dziś myślę, że podświadomie oczekiwałam, że ktoś się nade mną pochyli i sam zapyta, jak mi pomóc. Nikt się na to nie odważył – Joanna nie ukrywa żalu. Kiedy poznała swojego przyszłego męża, miała już dorastającego syna. Wydawało jej się, że do końca życia będzie samotna. Gdy pojawił się Henryk, długo się nie zastanawiała.

– To nie było tak, że nie widziałam jego wad, że idealizowałam go jak jakaś nastolatka. Wiedziałam, że lubi wypić, że weekendowe spotkania przy wódce z kolegami to dla niego świętość. Ale wydawało mi się, że razem będzie łatwiej iść przez życie, że jakoś nam się ułoży – wspomina.

Ukrywałam przemoc

Szybki ślub i zaskoczenie: nieplanowana ciąża. W zasadzie już po kilku miesiącach Joanna zrozumiała, że związek z Henrykiem jest pomyłką. Mężczyzna nie czuł się odpowiedzialny za rodzinę. Dla Joanny było to tym bardziej trudne, że ciąża przebiegała z komplikacjami. Kacperek urodził się w siódmym miesiącu. Niestety, szybko okazało się, że jest chory. Chłopiec miał problemy typowe dla wcześniaków, m.in. martwicze zapalenie jelit.

– Mój 15-letni wówczas syn okazał się bardziej dojrzały niż mąż. Potrafił zająć się sobą, kiedy ja całymi dniami przesiadywałam w szpitalu. Henryk miał pretensje, że zaniedbuję dom. W ogóle nie interesował się zdrowiem Kacpra. Kiedy wyszliśmy ze szpitala, było coraz gorzej – mówi Joanna.

Maluch wciąż chorował, nie było tygodnia bez wizyty u lekarza. Wymagał drogich leków i odżywek. Tymczasem mąż Joanny używał życia. Pił coraz więcej. – Po pijanemu wyzywał mnie, szturchał, popychał. Ale najgorsze było dla mnie to, że ani myślał finansować leczenie synka. Paliłam się ze wstydu podczas wizyt u kolejnych lekarzy. Nie chciałam się przyznać, że nie stać mnie na wykupienie drogich leków – wspomina Joanna.

Kobieta na początku skrzętnie ukrywała swoje problemy. Ślady na twarzy i ciele maskowała mocnym makijażem. Zdenerwowanie, płaczliwość i drżenie rąk tłumaczyła strachem o stan zdrowia dziecka.

Lekarzom brakuje wiedzy i umiejętności

Dr Ewa Urban prowadzi wykłady dla lekarzy w trakcie specjalizacji ze zdrowia publicznego, a także własne badania. Często rozmawia z lekarzami na temat przemocy. Według niej jednym z kluczowych problemów jest brak wiedzy lekarzy pierwszego kontaktu na temat diagnozowania przemocy domowej, zwłaszcza jeśli chodzi o inne formy niż przemoc fizyczna. Lekarze wskazują także na brak szkoleń z tego zakresu i procedur postępowania oraz na brak umiejętności rozmowy z pacjentami na temat przemocy. – Dotyczy to pacjentów doznających przemocy, jak również sprawców – przekonuje dr Urban.

Część lekarzy tłumaczy niewystarczający udział sektora ochrony zdrowia w systemie przeciwdziałania przemocy niedostateczną współpracą z innymi służbami. Czasem przyczyna niewywiązywania się z ustawowych obowiązków jest całkiem prozaiczna – lekarze nie mają w swoich placówkach formularzy „Niebieskich Kart” oraz zaświadczeń.

Wielu lekarzy wydaje się nie zauważać, że przemoc jest jednostką chorobową zapisaną w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 jako pozycja T74. Jednostka „zespoły maltretowania” to m.in. zaniedbanie i porzucenie, nadużycie fizyczne, zespół maltretowanego dziecka i małżonka, nadużycie seksualne, nadużycie psychiczne. Czasem brakuje także wiedzy, że przemoc w rodzinie to przestępstwo ścigane z urzędu bez względu na wiek ofiary. – Znaczna część lekarzy uważa, że dotyczy to tylko dzieci – twierdzi dr Urban.

Niewygodne pytania

Pewnego dnia nerwowe zachowanie Joanny zwróciło uwagę młodego pediatry. Mężczyzna zapytał, skąd wzięły się zadrapania na rękach i twarzy. – Wybuchłam gniewem. Przyszłam z chorym dzieckiem, a on, zamiast zbadać Kacperka, interesuje się moim stanem! Przecież to nie jego sprawa! – wspomina kobieta. Lekarz nie dawał za wygraną. Dopytywał o sytuację rodzinną Joanny. Pytał, na czyje wsparcie może liczyć. Był zdziwiony, że kobieta zawsze przychodzi sama z dzieckiem. Zwykle przewlekle chorym maluchom towarzyszą oboje rodzice.

Kiedy Joanna unikała odpowiedzi na pytania o źródła zranień i powód zdenerwowania, lekarz zapytał wprost, czy partner stosuje wobec niej przemoc. Kobieta gwałtownie zaprzeczyła. – Czułam się wdeptana w ziemię tym pytaniem i strasznie zawstydzona. Naiwnie sądziłam, że moje domowe piekło mogę schować w czterech ścianach i jeśli nie będę się otwarcie przyznawać, nikt się nie domyśli. Nie chciałam tych niewygodnych pytań. Byłam skupiona na leczeniu Kacpra, to było dla mnie najważniejsze – tłumaczy Joanna.

Lekarz nie wydawał się zaskoczony zachowaniem kobiety. Cierpliwie tłumaczył, że sukces leczenia synka zależy także od kondycji zdrowotnej i psychicznej jego mamy. Mówił, gdzie Joanna może szukać pomocy, radził kontakt z pracownikiem socjalnym lub policjantem. – Chyba nawet zapisał jakiś adres na karteczce, ale po wyjściu z gabinetu od razu o niej zapomniałam. Już nigdy nie wróciłam do tego lekarza. W rejestracji poprosiłam o przepisanie Kacpra do innego pediatry – wspomina Joanna.

Wszyscy widzieli moje siniaki

Chłopiec wciąż wymagał leczenia u różnych specjalistów. Czasami jednego dnia bywał u dwóch, trzech różnych lekarzy. Jego mama była coraz bardziej zrozpaczona. Specjaliści przepisywali nowe leki, a mąż Joanny całkowicie przestał łożyć na utrzymanie rodziny.

– Pożyczałam pieniądze od koleżanki, której świetnie się powodziło. Chyba wiedziała, że nie doczeka się zwrotu pożyczek, ale żal jej było Kacperka. Henryk pojawiał się w domu w zasadzie tylko po to, by zrobić awanturę i wyżyć się na mnie. Z czasem zobojętniałam. Byłam wrakiem. Przestałam dbać o to, że wszyscy widzą moje siniaki. Może nawet chciałam, by widzieli? Także lekarze i pielęgniarki, bo przychodnie i szpitale były wtedy moim drugim domem.

Pomocną dłoń do Joanny wyciągnęła dalsza rodzina. – Siostra mojej matki zaproponowała, bym zamieszkała u niej z dziećmi. W zamian pomagam jej w domu. Nareszcie odzyskałam spokój, znalazłam siłę, by zakończyć ten chory związek. Walczę o zdrowie dla Kacpra. Dziś wiem, że nie warto oglądać się na obcych ludzi. Trzeba liczyć na siebie – mówi kobieta.

Pomocna dłoń

Dorota umawia się na rozmowę pod nieobecność męża. O swoim małżeństwie mówi, że to historia pełna wzlotów i upadków. Paweł jest trzeźwiejącym alkoholikiem. Nie pije od 15 miesięcy – to najdłuższy okres abstynencji, jaki udało mu się utrzymać do tej pory. – Scenariusz naszego życia jest bardzo prosty. Kiedy Paweł nie pije, to dobry z niego ojciec i mąż. Jeśli jest w ciągu, nie mamy czego szukać w domu. Wtedy po prostu uciekam z córkami do rodziców – opowiada Dorota.

Jeszcze kilka lat temu wstydziła się mówić o tym, że doznaje przemocy. Otworzyła się dopiero przed koleżanką z pracy, która sama przyznała, że jej były mąż znęcał się nad nią i dziećmi. – Hanna jest dla mnie wzorem. Potrafiła opuścić męża i ułożyć sobie życie na nowo, a w dodatku działa w organizacji, która pomaga ofiarom przemocy. Mnie też pomogła – mówi Dorota.

To był zimny, listopadowy wieczór zeszłego roku, kiedy z zakrwawioną twarzą pojawiła się z córkami w progu mieszkania Hanny. Koleżanka o nic nie pytała, tylko od razu zaopiekowała się przestraszonymi dziećmi. Kiedy zasnęły, zajęła się Dorotą. Kobieta miała opuchniętą szczękę i wybity ząb. – „Musi obejrzeć cię lekarz. Nie mogę jechać z tobą, bo muszę zostać z dziećmi, ale pojedziesz na pogotowie taksówką” – powiedziała Hanna. – Byłam obolała i zrozpaczona. Po prostu robiłam, co mi kazała. Zanim wyszłam, chyba z pięć razy powtórzyła mi, że mam się domagać zaświadczenia od lekarza o pobiciu.

„I tak wróci pani do męża…”

Lekarz oddziału ratunkowego opatrzył Dorotę i odesłał do pielęgniarki. Wcześniej zapytał, co się stało. – Powiedziałam, że kłóciliśmy się z mężem i trochę go poniosło. Lekarz był wzburzony, mówił coś pod nosem o panoszącym się draństwie i o tym, że „takich powinno się zamykać” – wspomina kobieta. Przed wyjściem z gabinetu Dorota poprosiła lekarza o wypisanie zaświadczenia. – Pamiętam, że doktor był zniecierpliwiony i zdenerwowany. Zresztą trochę mu się nie dziwię, poczekalnia pękała w szwach i w gabinecie słychać było awanturujących się pacjentów. Zapytał mnie, po co ten kwitek – wspomina Dorota.

Kobieta nie wiedziała, co odpowiedzieć. Poprosiła o dokument tylko dlatego, że tak poleciła jej koleżanka. – Nie wiedziałam, do czego może mi się przydać takie zaświadczenie. Nic nie odpowiedziałam, a lekarz powiedział jeszcze tylko, że mógłby mi je wypisać, ale według niego to bez sensu, bo przecież i tak wrócę do męża. „I co, za parę dni znowu poprosi pani innego lekarza o zaświadczenie?”. Twierdził, że samo zaświadczenie nie rozwiąże mojej sytuacji. W głębi duszy przyznałam mu rację.

Kiedy po powrocie Doroty Hanna dowiedziała się o sytuacji z lekarzem, bardzo się zdenerwowała. Sama kiedyś starała się o podobne dokumenty, które bardzo przydały się w trakcie rozprawy rozwodowej (kobieta domagała się rozwodu z orzeczeniem o winie męża). – Widocznie miała szczęście do lekarzy, bo jej nikt nie robił problemu – twierdzi Dorota.

Walczę o rodzinę

Po kilku dniach obie kobiety wybrały się do ordynatora SOR, by poskarżyć się na zachowanie lekarza. Ordynator przeprosił, ale próbował się też tłumaczyć. – Mówił, że lekarz pogotowia to nie jest najlepszy człowiek do wypisywania takich zaświadczeń, że zawsze lepiej poprosić o to swojego lekarza rodzinnego. Próbował też tłumaczyć tego doktora. Powiedział, że wydając zaświadczenie, lekarz musi liczyć się z ciąganiem po sądach, z koniecznością składania zeznań, że to bardzo komplikuje mu pracę – opowiada Dorota.

Koleżanka kobiety nie chciała dać za wygraną. Dorota trafiła do lekarza rodzinnego, który rzeczywiście bez wahania wypisał odpowiednie zaświadczenie. Dokument trafił do szuflady. – Nie chcę donosić na Pawła na policję. Od tamtego wydarzenia nie było większej awantury. Ostatnie miesiące były całkiem znośne. Hanna mówi, że to cisza przed kolejną burzą. Ale ja jeszcze mam nadzieję, że możemy ratować naszą rodzinę. Zaświadczenie trzymam na wszelki wypadek – kończy Joanna. Jak dodaje, negatywne doświadczenia ze służbą zdrowia nie powstrzymają jej przed szukaniem pomocy w przyszłości – o ile zaistnieje taka potrzeba.

Według dr Ewy Urban lekarze powinni umieć rozmawiać nie tylko z osobami doznającymi przemocy, lecz także z pacjentami będącymi sprawcami oraz opiekunami dziecka, które doświadcza przemocy. Ważna jest wiedza, którą procedurę zastosować w konkretnym przypadku, oraz odpowiedni poziom poinformowania o lokalnych i ogólnopolskich instytucjach pomagających osobom doznającym przemocy oraz prowadzących terapię sprawców. Jak przekonuje dr Urban, każdy lekarz musi wiedzieć, dokąd może skierować pacjenta, u którego rozpozna problem przemocy.