Przemoc domowa może powodować rozległe konsekwencje w różnych obszarach życia osoby pokrzywdzonej. Może wpływać na jej funkcjonowanie społeczne, zawodowe, relacje, a także na zdrowie psychiczne i fizyczne.
Najbardziej oczywistą konsekwencją przemocy domowej są obrażenia na ciele, m.in. zasinienia, otarcia, zranienia, złamania. Jednak przemoc może powodować jeszcze bardziej złożone problemy zdrowotne, związane z emocjami doświadczanymi przez osobę pokrzywdzoną, życiem w poczuciu zagrożenia i chronicznego stresu. Często różnego rodzaju schorzenia i dolegliwości mogą mieć swoje źródło właśnie w doświadczeniu przemocy i traumy, choć ten związek może nie być tak oczywisty i widoczny na pierwszy rzut oka.
Marta – 38 lat:
Od jakiegoś czasu miewam chroniczne bóle mięśni i napięcie w obręczy barkowej. Często mam migreny i nudności, które uniemożliwiają mi normalne, codzienne funkcjonowanie. Pół roku temu robiłam badania, ale nic nie wykazały. Coraz częściej mam problemy z koncentracją, czasem sprawiam wrażenie rozkojarzonej. Bywam też rozdrażniona, a przez to gorzej funkcjonuję zawodowo i w kontaktach z innymi ludźmi. Zdarza się, że nawet kilka razy dziennie odczuwam kołatanie w piersiach i drżenie rąk. To pojawia się zwykle wczesnym popołudniem, często w autobusie, jak wracam z pracy do domu. Ostatnio, tuż przed przystankiem, na którym zwykle wysiadam, miałam jakiś atak paniki – poczułam dziwny lęk, jakby miało zdarzyć się coś strasznego. To było tak okropne uczucie, że bałam się wyjść z autobusu. Zgłosiłam się do lekarza, bo stwierdziłam, że bez leków nie dam rady… Może coś przeciwbólowego i na uspokojenie… Lekarz słuchał uważne, potem zadawał mi różne pytania dotyczące moich dolegliwości i okoliczności, w jakich się pojawiają. Nagle zapytał o moją sytuację domową, o relacje z moim partnerem. Wyjaśnił, że to może mieć związek z moim stanem zdrowia.
Jestem w związku, w którym od dłuższego czasu coś się psuje. Partner jest dla mnie bardzo przykry: atakuje mnie słownie, deprecjonuje mnie i to, co mówię i co robię. Powtarza, że do niczego się nie nadaję, i twierdzi, że wyrzucą mnie z pracy, jak się nie zmienię. Czasami wskazuje mi takie moje zachowania, że zaczynam myśleć, że skoro tak się zachowałam, to naprawdę zwariowałam. Zawsze wtedy twierdzi, że muszę się leczyć, bo w przeciwnym razie trafię do szpitala psychiatrycznego. Parę razy powiedział to przy naszych znajomych, a ja wtedy czułam się okropnie: byłam zawstydzona i zdezorientowana. Zaczęłam ich unikać, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła.
Lekarz słuchał uważnie, co jakiś czas zadawał pytanie, aż w końcu powiedział, że podejrzewa, że doznaję przemocy domowej. Przemocy psychicznej. Zaskoczyło mnie to, ale lekarz wyjaśnił, że moje dolegliwości mogą mieć związek z tym, czego doświadczam w domu. Powiedział, że osoby, które są w podobnej sytuacji jak ja, często mają problemy zdrowotne. Skarżą się na różnego rodzaju dolegliwości bólowe, na złe samopoczucie, na migreny, na bezsenność i to często ma związek z tym, że żyją chronicznym stresie. To bardzo pasowało do mnie. Uświadomiłam sobie, że ja też od jakiegoś czasu żyję w ciągłym stresie: staram się nie rozzłościć partnera i robię wszystko, żeby uniknąć kolejnej awantury, a to i tak nic nie daje. I zawsze potem okazuje się, że to moja wina. Lekarz powiedział też, że osoby, które zachowują się jak mój partner, często przerzucają odpowiedzialność za swoje zachowanie na tych, których krzywdzą. Kiedy stwierdził, że musi wszcząć procedurę „Niebieskie Karty”, to nie oponowałam. Na koniec dał mi ulotkę, gdzie była informacja o grupie wsparcia dla osób doznających przemocy domowej. Oczywiście, przepisał mi leki, ale myślę, że bardziej pomogło mi to, że ten lekarz porozmawiał ze mną i że dzięki temu, co mówił, inaczej spojrzałam na swoją sytuację i na siebie.
Doznawanie przemocy domowej powoduje reakcje emocjonalne i zmiany w zachowaniu osoby pokrzywdzonej. Charakterystyczne są: lęk, poczucie winy, wstydu i współodpowiedzialności osoby pokrzywdzonej za przemoc. To ostatnie wynika w dużej mierze z zachowań osoby stosującej przemoc. Agresor przerzuca odpowiedzialność za przemoc na tych, których krzywdzi, obarcza ich winą, szantażuje i zastrasza. W relacji przemocowej służy to osłabieniu i podporządkowaniu, a także izolacji osoby doznającej przemocy, co skutkuje tym, że nie ma ona zbyt wielu okazji do skorzystania z pomocy. Dlatego tak ważne jest właściwe rozpoznanie sytuacji pacjenta przez lekarza, ponieważ może być on pierwszą osobą, która podejmie interwencję i zapewni pomoc.
Zofia – 76 lat
Do lekarza przyprowadziła mnie córka Ania i to ona mówiła, co mi jest. Opowiadała, że od dłuższego czasu zachowuję się dziwnie, wiele razy pytam o to samo, nie potrafię odnaleźć się nawet w swoim mieszkaniu, zdarza się, że nie rozpoznaję członków dalszej rodziny, wychodzę z mieszkania i nie potrafię do niego wrócić. Na koniec dodała: „Kompletnie nie dociera do niej, że może się zgubić. Na dodatek ciągle narzeka, że coś ją boli, a jak pytamy, co dokładnie, to nie jest w stanie tego doprecyzować. Nie wiemy, co mamy robić. Ostatnio, kiedy oboje wyjeżdżaliśmy na weekend, brat w obawie, że mama wyjdzie, zamknął ją od zewnątrz w mieszkaniu”.
Lekarz słuchał, co mówi Ania, i uważnie mnie obserwował. Milczałam i tylko co jakiś czas, kiwając głową, przytakiwałam temu, co mówi córka.
W pewnym momencie powiedział, że chciałby ze mną porozmawiać bez obecności mojej córki i zapytał, czy zgodzę się na to. Ania zaczęła protestować, mówiąc, że ja nic nie rozumiem, że nie może mnie zostawić. Lekarz jednak był stanowczy i stwierdził, że chce z pacjentką, która może o sobie decydować, porozmawiać sam na sam. I dodał, że później, po rozmowie i badaniu, poprosi moją córkę.
Kiedy zostaliśmy sami, powiedział, że zauważył siniaki na obydwu przedramionach, i zapytał, czy może je obejrzeć. Zapytał o okoliczności, w jakich powstały. Najpierw próbowałam zbagatelizować całą sprawę, ale powiedział, że są one symetryczne na obydwu rękach i dlatego podejrzewa, że powstały, kiedy ktoś mnie mocno przytrzymywał. Zrobiło mi się strasznie smutno i wstyd. Starałam się zakryć dłuższym rękawem bluzki te siniaki, a on je zobaczył. Powiedział, że zdarza się, że dorosłe dzieci krzywdzą swoich rodziców. I wtedy się rozpłakałam…
Żyłam w małżeństwie, w którym doświadczałam przemocy. Dzieci obserwowały tę sytuację przez wiele lat, obwiniając mnie, że nie odeszłam od męża tyrana. Po jego śmierci, jakieś dwa lata temu, zaczęłam się dziwnie zachowywać: zapominałam, po co weszłam do pokoju, rozpoczynałam jakąś pracę domową i jej nie kończyłam, brakowało mi słów. Kilka razy się zdarzyło, że wyszłam z domu, a potem dzwoniłam z telefonu komórkowego do syna albo do córki, bo nie wiedziałam, jak wrócić.
Dzieci się irytowały i twierdziły, że próbuję w ten sposób zwrócić na siebie ich uwagę.
Coraz częściej podnosiły na mnie głos, potem były krzyki i wyzwiska, i zamykanie mnie w domu. Te siniaki to ślad po tym, jak syn mnie szarpał, kiedy chciałam wyjść z domu.
Lekarz zapytał mnie, jak często syn lub córka w taki sposób odnoszą się do mnie. Nie, nie biją mnie, czasem tylko poszarpią i popchną. Ale nic dziwnego – ja sama nie mogę ze sobą wytrzymać. Raz jestem spokojna, a zaraz potem zaczynam się denerwować. Coraz częściej dopytuję syna lub córkę o różne sprawy, bo nie chcę im dać swoim zachowaniem powodu do złości. Oni są młodzi, to mają mniej cierpliwości. No i złoszczą się na mnie, kiedy mówię, że coś mnie boli, ale nie potrafię powiedzieć, co konkretnie. Ale ja naprawdę nie umiem tego określić. Czasem mam wrażenie, że boli mnie całe ciało, że nie mogę oddychać albo że serce wyrwie mi się z piersi. To szczególnie zdarza się, kiedy widzę, że któreś z moich dzieci znowu jest ze mnie niezadowolone. Wystarczy, że spojrzy na mnie tak jakoś… Ja sama wiem, że jestem do niczego, że właściwie najlepiej byłoby dla wszystkich, gdyby mnie już nie było…
Kiedy to wyrzuciłam z siebie, lekarz powiedział coś bardzo ważnego: że nikt nie ma prawa krzywdzić drugiej osoby i że dla przemocy nie ma żadnego usprawiedliwienia. I dodał, że podejrzewa, że niektóre moje zachowania wynikają z lęku przed reakcją moich dzieci. Że mój organizm różnymi dolegliwościami może próbować poradzić sobie z napięciem związanym z moją sytuacją rodzinną. I że on jako lekarz nie tylko ma przepisać mi tabletki, lecz także ma obowiązek zareagować na przemoc. Potem wypełnił takie formularze, mówił, że to „Niebieska Karta” i że wkrótce pojawią się osoby, które będą chciały pomóc mnie i mojej rodzinie. Ale najważniejsze było to, że porozmawiał z moją córką. W mojej obecności. Nie straszył jej i nie groził, ale powiedział, że dotychczasowym zachowaniem moje dzieci bardzo mnie krzywdziły. I wie pani, ja teraz lepiej się czuję, a i z dziećmi lepiej się układa.
Warunkiem rozpoznania lub podejrzenia doświadczenia przemocy jest osadzenie w całościowym kontekście dolegliwości i obrażeń zgłaszanych przez pacjenta. W tym celu należy zadać pytania o relacje pacjenta z najbliższymi lub źródło pochodzenia obrażeń na ciele. Nawet jeśli pacjent nie potwierdzi przemocy, można zaobserwować brak spójności przekazu słownego i komunikacji niewerbalnej (np. sztuczny uśmiech, spuszczanie wzroku, zaciskanie dłoni, milczenie, nagła zmiana tematu). W społeczeństwie ciągle pokutuje błędne przekonanie, że „nie należy się wtrącać w sprawy rodzinne”. Gabinet lekarski jest najlepszym miejscem, aby to przekonanie korygować. Kto, jak nie lekarz, powinien sprawdzić, w jaki sposób powstały zasinienia, otarcia i inne urazy i czy pacjent jest w domu bezpieczny? Trzeba zadać pytania delikatnie, z szacunkiem dla drugiej osoby, okazując zrozumienie dla trudności rozmowy na ten temat i dyskomfortu pacjenta. Jeśli jego wypowiedź lub zachowanie wzbudzają w nas niepokój i podejrzenie przemocy, nie możemy tego bagatelizować.
Autorka artykułu: Maja Kuźmicz – kierowniczka Niebieskiej Linii IPZ, psycholożka, trenerka, certyfikowana specjalistka w zakresie pomocy ofiarom przemocy w rodzinie i superwizorka